
Już w ten weekend skoczkowie narciarscy zainaugurują rywalizację w ramach Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym 2025, które tym razem zostaną rozegrane w norweskim Trondheim. Liderem Pucharu Świata oraz głównym faworytem do sięgnięcia po obydwa tytuły mistrzowskie jest Austriak Daniel Tschofenig. Ostatnie lata pokazują jednak, że pozorni pewniacy do złota bardzo często nie są w stanie sprostać wysokim oczekiwaniom. Zbliżający się czempionat w Norwegii to idealna okazja, aby przyjrzeć się temu, jak ostatni liderzy klasyfikacji generalnej wypadali w zmaganiach o medale.
Lahti 2001, lider Pucharu Świata – Adam Małysz
Pierwszy rok nowego tysiąclecia to jednocześnie początek ogólnopolskiego zjawiska Małyszomanii. Orzeł z Wisły był wówczas nie do pokonania. Od austriackiej części Turnieju Czterech Skoczni mógł się pochwalić zwycięstwami w ośmiu z dziesięciu ostatnich zawodów indywidualnych. Zdecydowaną część z nich odnosił w kosmicznym stylu, często miażdżąc rywali o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt punktów. Małysz leciał więc do mroźnej Finlandii jako murowany faworyt obydwu konkursów.
Duża skocznia przyniosła jednak sukces podszyty sporym niedosytem. Prowadzący po pierwszej serii Polak ostatecznie nie odparł ataku Martina Schmitta i musiał zadowolić się srebrnym krążkiem. Mimo że wcześniej Wiślanin nie miał w dorobku żadnego medalu imprezy tej rangi, srebro uzyskało mieszany odbiór opinii publicznej.
Małysz zrewanżował się na rywalu z Niemiec już kilka dni później, w konkursie na normalnym obiekcie. Fenomenalne 98 metrów w drugiej serii zagwarantowało mu upragniony, pierwszy w karierze złoty medal mistrzostw świata. Przewaga nad drugim Schmittem wyniosła aż 13 punktów. Trudno się jednak dziwić. W końcu była to próba aż o 8 metrów dłuższa niż to, co zaprezentował reprezentant Niemiec.
Val di Fiemme 2003, lider PŚ – Sven Hannawald
Sezon 2002/2003 charakteryzował się niestabilną czołówką i częstymi zmianami na fotelu lidera klasyfikacji generalnej. Hannawald założył żółty plastron dopiero w Willingen, czyli podczas ostatnich konkursów przed mistrzostwami. Niedzielne zmagania zostały jednak storpedowane przez wiatr, co najlepiej odczuł właśnie Niemiec. Hanni spadł na 108. metr i nie zdobył nawet punktów. Ta wpadka rozregulowała go na tyle, że podczas imprezy docelowej był już zaledwie cieniem samego siebie.
Skocznia K120 to siódme miejsce Niemca po próbach na 129,5 oraz 125 metrów. Odległości nie były co prawda złe, ale nie pozwoliły choćby na zbliżenie się do czołowej trójki. Wygrał Adam Małysz, tuż za nim uplasował się Matti Hautamaeki, a podium uzupełnił Noriaki Kasai. Na normalnym obiekcie Hannawald spisał się jeszcze słabiej, zajmując odległe, 24. miejsce. Niemiec mógł tylko bezradnie patrzeć, jak Adam Małysz frunie po drugi złoty medal, nokautując rywali, tym razem o 16 punktów. Srebro i brąz przypadły Ingebrigtsenowi oraz Kasaiemu.
Jak się później okazało, Hannawald już nigdy nie wrócił do dyspozycji sprzed feralnych mistrzostw. Co prawda stanął jeszcze kilka razy na podium, ale słabsza forma, brak motywacji oraz zaburzenia odżywiania sprawiły, że już kilkanaście miesięcy później Niemiec ogłosił zakończenie sportowej kariery.
Oberstdorf 2005, lider PŚ – Janne Ahonen
Kampania 2004/2005 bezsprzecznie należała do Janne Ahonena. Przed mistrzostwami Fin wygrał aż 12 konkursów i już wtedy praktycznie zapewnił sobie Kryształową Kulę. Tuż przed wyjazdem do Oberstdorfu postanowił on jednak skorzystać z ogromnej przewagi nad rywalami, odpuszczając zawody w Sapporo i Pragelato, by oddać się spokojnym treningom. Wydawało się więc, że odświeżony Ahonen nie będzie miał problemu ze zgarnięciem kompletu złotych medali.
Konkurs na skoczni K90 zakończył się jednak wielką sensacją. Zwyciężył 18-letni Słoweniec Rok Benković, który nigdy wcześniej ani nigdy później nie stanął nawet na podium Pucharu Świata. Z kolei „Człowiek Maska” musiał zadowolić się brązem, który w tamtym kontekście brzmiał jak porażka. Słoweńca i Fina rozdzielił jeszcze Jakub Janda.
Duża skocznia to już całkowicie odmienna historia. Jeden z najbardziej emocjonujących konkursów w historii skoków zakończył się tak, jak kończyły się niemal każde zawody w tamtym sezonie. Cała czołową piątka oddała po dwa skoki powyżej punktu HS (137 metrów), ale to Ahonen jako jedyny dwukrotnie przeskakiwał 140. metr. Dało mu to pewne złoto z przewagą 6 punktów nad drugim Roarem Ljoekelsoeyem. Sukces ten zwieńczył dwuletnią dominację Ahonena na skoczniach świata. Kilka tygodni później reprezentant Suomi odebrał drugą Kryształową Kulę z rzędu.
Sapporo 2007, lider PŚ – Anders Jacobsen
Przed zimą 2006/2007 Jacobsen nie uchodził za wielki talent. Wcześniej pojawił się w Pucharze Świata tylko w marcu 2006 roku, w ramach grupy krajowej, dwukrotnie odpadając w kwalifikacjach. Nowy sezon okazał się jednak przełomowy. Norweg regularnie plasował się na podium, dzięki czemu spokojnie budował przewagę nad konkurentami w klasyfikacji generalnej. Przed mistrzostwami w Sapporo mógł się pochwalić zapasem 172 punktów nad młodziutkim Gregorem Schlierenzauerem oraz 234 nad Adamem Małyszem.
Ośmiogodzinna różnica czasu pomiędzy Norwegią a Japonią sprawiła jednak, że w Azji Jacobsen po prostu nie był sobą. Lider Pucharu Świata, który nigdy wcześniej nie skakał tak daleko od Europy, miał wyraźne problemy z aklimatyzacją na innym kontynencie. Musiał się ratować lekami nasennymi, ale ciężko było mu przespać choćby kilka godzin. Kłopoty Jacobsena znalazły rzecz jasna odzwierciedlenie w wynikach. Na dużym obiekcie Norweg finiszował na odległej 14. pozycji. Na mniejszym obiekcie było już lepiej. Tam Norweg ukończył zmagania na 7. miejscu, lecz nijak miało się to do jego ambicji. Swój czwarty tytuł wywalczył wówczas Adam Małysz, oddając w pierwszej serii słynny skok na odległość 102 metrów. Jacobsen wracał więc do Europy bez medalu, co pomimo nieprzyjemności spowodowanych daleką podróżą, trzeba jednoznacznie uznać za klęskę.
Liberec 2009, lider PŚ – Gregor Schlierenzauer
Kampania rozgrywana na przełomie 2008 i 2009 roku odznaczała się walką trzech zawodników – Gregora Schlierenzauera, Simona Ammanna i Wolfganga Loitzla. Wspomniana trójka rozdzielała między sobą miejsca na podium w niemal każdym konkursie, jednak to Schlierenzauer zdołał sobie wypracować ponad 200 punktów przewagi nad konkurentami. Jechał więc do Liberca w roli głównego faworyta do złota.
Konkurs na skoczni normalnej należał jednak do Loitzla. 103,5 oraz 99 metrów pozwoliły mającemu wówczas życiowy sezon Austriakowi na sięgnięcie po prawdopodobnie najważniejsze trofeum w karierze. Podium zgodnie z oczekiwaniami uzupełnili Schlierenzauer oraz Ammann. Co ciekawe, tuż za tą żelazną trójką uplasował się 22-letni wówczas Kamil Stoch, dla którego był to pierwszy aż tak udany konkurs.
O ile skład podium na normalnym obiekcie był jeszcze przewidywalny, tak konkurs na dużej skoczni należał już do zawodników z drugiego szeregu. Kręcący wiatr pozwolił wówczas na rozegranie zaledwie jednej serii, na czym skorzystał dwunasty w „generalce” Andreas Kuettel, sięgając po niespodziewane złoto. Tuż za nim uplasował się Martin Schmitt. Doświadczony Niemiec przeżywał wówczas mały renesans formy, ale i tak najlepsze lata miał już dawno za sobą. Podium uzupełnił Anders Jacobsen, tym samym poprawiając się po niepowodzeniu sprzed dwóch lat. Schlierenzauer zajął dopiero czwarte miejsce z minimalną stratą do podium, wynoszącą 0,9 punktu. Bardzo możliwe, że gdyby odbyła się druga seria, Austriak sięgnąłby po medal, być może nawet złoty. To jednak tylko spekulacje, których nigdy nie będziemy w stanie zweryfikować.
Oslo 2011, lider PŚ – Thomas Morgenstern
Przełom lat 2010 i 2011 został zdominowany przez Thomasa Morgensterna. Austriak wygrał aż siedem konkursów i mógł się pochwalić prawie 400 punktami przewagi nad drugim w punktacji PŚ Simonem Ammannem.
W tym przypadku presja faworyta nie okazała się nadmiernym obciążeniem. Na skoczni HS106 Morgenstern nie miał sobie równych. W pierwszej, stojącej na stosunkowo niskim poziomie, rundzie osiągnął 101,5 metra i wypracował ponad sześciopunktową zaliczkę nad rywalami. W finale huknął aż 107 metrów, dokładając konkurentom kolejne kilka punktów. Srebro wywalczył jego rodak – Andreas Kofler, zaś brąz powędrował do Małysza, dla którego był to ostatni medal w karierze.
Na półmetku drugiego konkursu wydawało się, że czeka nas powtórka z rozrywki. Morgi prowadził na półmetku po locie na 133. metr. W drugiej serii obudził się jednak nieco przygaszony na normalnym obiekcie Schlierenzauer. Przyłożył aż 134,5 metra, na co Morgenstern odpowiedział skokiem o 3,5 metra krótszym. W pierwszej chwili wydawało się, że to powinno mu wystarczyć, jednak ostatecznie to Schlierenzauer okazał się lepszy o 0,3 punktu. Mimo wszystko, Morgenstern wyjeżdżał ze stolicy Norwegii z indywidualnym złotem i srebrem, więc jak najbardziej mógł zaliczyć ten czempionat do udanych. Dzisiaj wiemy już, że żaden z kolejnych zawodników na tej liście nawet nie zbliżył się do jego osiągnięcia.
Val di Fiemme 2013, lider PŚ – Gregor Schlierenzauer
Po tym, jak sezon wcześniej Schlierenzauer minimalnie uległ w walce o Kryształową Kulę Andersowi Bardalowi, tym razem Austriak nie zamierzał pozostawiać rywalom złudzeń. Przed mistrzostwami świata w Val di Fiemme miał ponad 500 punktów zaliczki nad wspomnianym Bardalem. Okazało się jednak, że presja faworyta potrafi podciąć skrzydła nawet jednemu z najwybitniejszych skoczków w historii.
Na normalnej skoczni to właśnie doświadczony Bardal okazał się najlepszy. Skakał kolejno 103,5 oraz 100 metrów, osiągając wyraźną przewagę nad resztą stawki. Schlierenzauer wywalczył kolejne w karierze srebro ze stratą 4,2 punktu do zwycięzcy. Trener Alexander Pointner sprytnie wykorzystał obowiązujące wówczas przepisy, w obydwu seriach puszczając swojego podopiecznego z rozbiegu obniżonego aż o dwa stopnie. Dzięki otrzymanym w ten sposób dodatkowym punktom Schlieri pokonał rywali skaczących wyraźnie dalej od niego.Warto przypomnieć, że wówczas do otrzymania bonusu za krótszy rozbieg na życzenie trenera, nie było konieczne przeskoczenie 95% rozmiaru skoczni.
Na dużym obiekcie Austriak odegrał jedynie drugoplanową rolę. Złoto w pięknym stylu wywalczył Kamil Stoch, a zażartą walkę o srebro stoczyli Peter Prevc i Anders Jacobsen – górą był ten pierwszy. Schlierenzauer nie potrafił zbliżyć się do ścisłej czołówki. W ostatecznym rozrachunku zajął 8. miejsce i nie uratowało go nawet powtórzenie zagrywki z obniżaniem belki. Dominator sezonu zakończył więc zmagania o medale w mieszanym nastroju. Co prawda nie wyjeżdżał z Włoch z pustymi rękami, ale tylko jeden indywidualny medal i brak złota miały prawo zostać odebrane jako rozczarowanie.
Falun 2015, lider PŚ – Peter Prevc
W przeciwieństwie do kilku omawianych powyżej przypadków, w sezonie 2014/2015 brakowało jednego dominatora. Przed mistrzostwami świata liderem klasyfikacji generalnej był Peter Prevc, który tuż przed wyjazdem do Szwecji wyprzedził Stefana Krafta o 57 punktów. Po drodze epizody z żółtą koszulką zaliczali także Freund, Koudelka, Hayboeck, Fannemel, a nawet Simon Ammann.
W indywidualnych zmaganiach na obiekcie normalnym faworytów pogodził jednak Norweg Rune Velta, tym samym zaliczając największy sukces w karierze. Minimalnie, bo o 0,4 punktu, uległ mu Severin Freund, a brąz powędrował w ręce Stefana Krafta. Prevc odegrał tamtego dnia zaledwie drugoplanową rolę. O ile 92 metry w pierwszej serii dawały jeszcze nadzieję na atak, tak 87,5 metra w finale zrzuciło Słoweńca do drugiej dziesiątki.
Na dużej skoczni najstarszy z braci Prevców spisał się już o niebo lepiej. Na medal to jednak nie wystarczyło. „Pero” zakończył zmagania tuż za podium. Złoto z ogromną przewagą wywalczył Freund, srebro zdobył Schlierenzauer, a brąz – Velta.
Lahti 2017, lider PŚ – Kamil Stoch
Sezon 2015/2016 był fatalny nie tylko dla Kamila Stocha, ale również dla całej polskiej kadry. W lecie 2016 roku z posadą trenera pożegnał się Łukasz Kruczek, a zastępujący go Stefan Horngacher tchnął w naszych zawodników nowe życie. Dzięki jego pracy Stoch wrócił do seryjnego wygrywania, po drodze triumfując w 65. edycji Turnieju Czterech Skoczni. Polak zaliczył także komplet zwycięstw w konkursach w Wiśle i Zakopanem. Przed mistrzostwami w Lahti prowadził on w Pucharze Świata, lecz jego przewaga nad rozpędzającym się z tygodnia na tydzień Stefanem Kraftem wynosiła już tylko 60 punktów.
Kwalifikacje do konkursu na stumetrowej skoczni pokazały jednak, że Polak także powinien być w Lahti piekielnie mocny. Kamil skoczył aż 103,5 metra, bijąc rekord skoczni i okupując tę próbę bólem w kolanie. Obyło się jednak bez urazu, więc Polak był w stanie wystąpić w zawodach. Tam złoto zgarnął Kraft. Na podium zabrakło za to Stocha, który uległ jeszcze dwójce Niemców – Wellingerowi i Eisenbichlerowi, który zdystansował naszego zawodnika o zaledwie 1,1 punktu.
Ówczesny lider naszej kadry miał jeszcze okazję do poprawy na dużej skoczni. Tam jednak układ podium był bardzo podobny, co przed kilkoma dniami. Kraft skompletował dublet, Wellinger sięgnął po drugie srebro, a na najniższym stopniu podium uplasował się Polak, którym nie był jednak Stoch, lecz Piotr Żyła. Kamil, który po pierwszej serii zajmował wysokie czwarte miejsce, zepsuł swój finałowy skok i ostatecznie wylądował na 7. pozycji. Na osłodę pozostało mu złoto wywalczone wraz z Żyłą, Kotem i Kubackim w zmaganiach drużynowych. Polak trafił jednak na niechlubną listę liderów Pucharu Świata, którzy wyjeżdżali z mistrzostw świata bez indywidualnego krążka.
Seefeld/Innsbruck 2019, lider PŚ – Ryoyu Kobayashi
Sezon 2018/2019 okazał się pierwszym błyskiem geniuszu nowej gwiazdy skoków – Ryoyu Kobayashiego. Japończyk wdarł się na najwyższy poziom z hukiem. Do mistrzostw świata wygrał aż jedenastokrotnie, a w Turnieju Czterech Skoczni sięgnął po komplet zwycięstw, dzięki czemu przystępował do głównej imprezy sezonu w roli największego faworyta.
130-metrowa skocznia Bergisel okazała się jednak szczęśliwa nie dla Japończyka, ale dla Niemców. Zwyciężył Markus Eisenbichler, który w finale oddał jeden z najlepszych skoków w życiu, przeskakując ówczesny punkt HS o 5,5 metra. Srebro wywalczył jego rodak – Karl Geiger, a brąz trafił do czarnego konia tamtych mistrzostw, czyli Killiana Peiera ze Szwajcarii. 133,5 oraz 126,5 metra wystarczyły Kobayashiemu do zajęcia zaledwie 4. miejsca ze stratą ponad czterech punktów do strefy medalowej.
Zawody na normalnej skoczni w pobliskim Seefeld przeszły za to do historii jako jedna z największych antyreklam skoków narciarskich. Kręcący wiatr oraz przede wszystkim śnieg zalegający w torach najazdowych uniemożliwił wówczas rozegranie płynnych i sprawiedliwych zawodów. W pierwszej serii Kobayashi był jednym z dwóch zawodników, którym udało się przekroczyć punkt konstrukcyjny, dzięki czemu prowadził z dwupunktową przewagą nad Karlem Geigerem. Co ciekawe, w czołowej dziesiątce na półmetku mieliśmy takie nazwiska jak chociażby Ziga Jelar, Filip Sakala czy Thomas Aasen Markeng.
Druga seria to już znana wszystkim historia. Dawid Kubacki zwyciężył po ataku z 27. miejsca, osiemnasty na półmetku Stoch sięgnął po srebro, a na podium zmieścił się także Kraft. A co z Kobayashim? Jemu oddanie choćby przyzwoitego skoku uniemożliwiła natura. Japończyk bezradnie spadł na zeskok wyraźnie przed punktem konstrukcyjnym, kończąc tamte zawody pod koniec drugiej dziesiątki, a całe mistrzostwa bez indywidualnej zdobyczy. Brak miejsca na podium w dwóch najważniejszych konkursach sezonu to jedyna rysa na niemal perfekcyjnym sezonie w wykonaniu Japończyka.
Oberstdorf 2021, lider PŚ – Halvor Egner Granerud
Kampania 2020/2021 przyniosła nam kolejnego dominatora. Tym razem okazał się nim skoczek, który do tej pory nie był postrzegany jako potencjalna gwiazda skoków – Halvor Egner Granerud. Norweg wszedł na kosmiczny poziom i praktycznie nie schodził z podium. Ludzką twarz pokazał jedynie podczas Turnieju Czterech Skoczni, gdzie lepsi okazali się Stoch i Kubacki. Przed mistrzostwami świata rozgrywanymi tym razem w niemieckim Oberstdorfie Granerud mógł się pochwalić zaliczką 526 oczek nad drugim w klasyfikacji łącznej Markusem Eisenbichlerem.
Na normalnej skoczni Norweg dominował w seriach treningowych i kwalifikacyjnych, lecz jego dobra passa została przerwana w kluczowym momencie. W pierwszej serii dominator sezonu wylądował na 99. metrze, co dawało mu dopiero 16. miejsce na półmetku. W drugiej rundzie nawiązał już do typowego dla siebie poziomu. 103 metry były najdłuższym skokiem całego finału, ale nawet to nie wystarczyło do podium. Medale wywalczyli Piotr Żyła, Karl Geiger i Anze Lanisek, a Granerud stracił do Słoweńca 1,8 punktu. W przeciwieństwie do poprzednich omawianych przypadków, tym razem lider Pucharu Świata nie miał okazji do poprawy. Pozytywny wynik testu na koronawirusa sprawił, że Norweg zamiast lądować na zeskoku Schattenbergschanze, wylądował na przymusowej kwarantannie. Tym samym mistrzostwa były już dla niego zakończone.
Planica 2023, lider PŚ – Halvor Egner Granerud
Zima 2022/2023 to scenariusz bliźniaczy względem tego sprzed dwóch lat. W pierwszej połowie piekielnie mocny był Dawid Kubacki, ale z czasem rolę dominatora przejął Granerud. Do zmiany lidera klasyfikacji generalnej doszło w Bad Mitterndorf, a do mistrzostw Norweg zdołał sobie wypracować 293 punkty zaliczki nad reprezentantem Polski.
Marzenia Norwega o indywidualnym krążku na mistrzostwach globu pozostały jednak niespełnione. Na Średniej Velikance o rozmiarze usytuowanym na 102. metrze tytuł z Oberstdorfu obronił Piotr Żyła, który stał tego dnia na podium w towarzystwie dwójki Niemców – Wellingera i Geigera. Granerud odegrał w tych zawodach drugoplanową rolę, zajmując rozczarowujące 11. miejsce.
Na większym obiekcie Granerud zaprezentował pewną poprawę, ale skoki na odległość 131 i 130 metrów wystarczyły do zajęcia zaledwie 7. miejsca. 28-latek przeszedł więc do historii jako zawodnik, który dwukrotnie przystępował do mistrzostw świata jako lider PŚ i kończył je bez medalu. Na domiar złego, w tym roku nie będzie on miał nawet okazji do zmiany tego stanu rzeczy, gdyż z czempionatu na własnej ziemi wykluczyła go odniesiona na ostatniej prostej kontuzja kolana.
Czy Tschofenig oszuka historię?
- Tylko trzech z dwunastu liderów klasyfikacji generalnej zostawało mistrzami świata (Małysz w 2001, Ahonen w 2005, Morgenstern w 2011).
- Aż siedmiu z nich nie zdobyło choćby jednego indywidualnego medalu.
- 14 lat minęło odkąd lider generalki został jednocześnie indywidualnym mistrzem świata. Wówczas dokonał tego Thomas Morgenstern.
- Czterech zawodników wypuszczało z rąk Kryształową Kulę w okresie po mistrzostwach (Hannawald w 2003, Jacobsen w 2007, Prevc w 2015 i Stoch w 2017).
Najnowsza historia pokazuje więc, że przewodzenie w Pucharze Świata wcale nie czyni danego skoczka murowanym faworytem do zdominowania mistrzostw globu. Jak będzie w przypadku Daniela Tschofeniga? Tego dowiemy się już w ciągu najbliższych dwóch tygodni, kiedy najlepsi skoczkowie świata powalczą o medale na obiektach HS105 oraz HS138 w norweskim Trondheim.
Foto: Paweł Relikowski/Polska Press
More Stories
Gwiazdy skoków narciarskich zapowiadają koniec kariery
Znamy oficjalny kalendarz PŚ w skokach narciarskich
Słoweńska DOMENacja. Podsumowanie Pucharu Świata w Planicy