2025-08-15

Włókniarz pokonuje Spartę w kontrowersyjnych okolicznościach

Pojedynek między Spartanami a Lwami miał odbyć się już tydzień temu. Jednak nie doszedł on do skutku przez fatalny stan nawierzchni na wrocławskim torze. Mecz przełożono, choć nie brakowało opinii, że całe zamieszanie powinno się zakończyć walkowerem z korzyścią dla gości. Przez to starcie w Częstochowie, które pierwotnie miało być rewanżem, było pierwszym spotkaniem w bieżącej kampanii, w którym Włókniarz zmierzył się ze Spartą. Liczono, że tym razem obędzie się bez zbędnych kontrowersji. Niestety to życzenie kibiców się nie spełniło.

 

Ponowne zawirowania z torem

W piątkowy wieczór na około pół godziny przed planowanym startem meczu pod Jasną Górą zaczął padać deszcz. To nie tylko opóźniło początek zawodów, ale i też wzbudziło dyskusje nad sensem ich przeprowadzenia. W okolicach godziny 20:30 opady ustały, a tuż przed 21:00 miała miejsce próba toru. Ostatecznie sędzia Bartosz Ignaszewski uznał, że tor nadaje się do jazdy i można rozpocząć mecz. Nawierzchnia jednak stanowiła naprawdę duże wyzwanie dla żużlowców obu ekip. Musieli oni wykazać się nieprzeciętną techniką i wyrachowaniem, jeśli chcieli uniknąć upadków.

 

Festiwal kartek i upadków

W zawody lepiej weszli wrocławianie, którzy w premierowym wyścigu zwyciężyli 1:5. Pozytywnie zaskoczył Zach Cook. Australijczyk nieposiadający żadnego doświadczenia w Ekstralidze zastąpił kontuzjowanego Bradyego Kurtza i wspólnie z Artiomem Łagutą uporał się z Piotrem Pawlickim i Madsem Hansenem. Gospodarze od razu zaczęli odrabiać straty, dzięki czemu po trzech biegach wyszli na prowadzenie. W 4. gonitwie ruszyła lawina kuriozalnych wydarzeń. Wszystko zaczęło się od upadku Bartłomieja Kowalskiego. Zdaniem sędziego żużlowiec pochodzący z Tarnowa celowo nie podnosił się z ziemi, przez co został ukarany czerwoną kartką. 23-latek wykluczył się z kolejnych biegów i tym samym postawił swoją drużynę w bardzo niekorzystnym położeniu. W kolejnym wyścigu z nawierzchnią zapoznał się Franciszek Karczewski, ale tutaj skończyło się tylko na wykluczeniu. Częstochowski junior bowiem w przeciwieństwie do swojego starszego kolegi z Wrocławia próbował ewakuować się z pola walki.

Kolejne upadki miały miejsce w biegu 8. Najpierw doszło do kolizji z udziałem Kacpra Woryny i Artioma Łaguty, a w powtórce Rosjanin z polskim paszportem upadł na tor bez kontaktu z rywalem. To sprawiło, że Włókniarz wygrał 5:0. Lwy utrzymywały przewagę nad Spartanami, a sytuacja na stadionie w Częstochowie nieco się uspokoiła. Taki stan rzeczy nie trwał jednak długo. W biegu 11. przewrócił się Piotr Pawlicki, ale szybko wstał i dojechał do mety. Potem młodzieżowiec Sparty Krystian Gręda również poległ na wymagającym torze. Nie opanował swojego motocykla tuż po wyjściu spod taśmy i niemal od razu odpadł z rywalizacji w wyścigu 12.

W kolejnej gonitwie padł remis i przed biegami nominowanymi na tablicy widniał wynik 46:31, co oznaczało, że Włókniarz jest już pewny wygranej. To właśnie w ostatniej fazie meczu nastąpiła kulminacja absurdu. Philip Hellström-Bängs bezpardonowo potraktował Macieja Janowskiego i nie tylko został za to wykluczony, ale również otrzymał żółtą kartkę. Magic, który w wyniku tej kolizji nabawił się urazu stawu skokowego, dał upust swoim emocjom, przekazując w niecenzuralnych słowach swoje uwagi komisarzowi toru oraz rzucając w niego rękawiczkami. Arbiter Ignaszewski dał mu za to czerwoną kartkę i zakończył mecz. Podany wyżej rezultat nie uległ zmianie.

 

Komedia bez happy endu

W przedstawionych powyżej okolicznościach wynik nie jest najważniejszym aspektem tego widowiska. Trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że Włókniarz był drużyną lepszą. W końcu częstochowianie bezlitośnie wypunktowali osłabionych brakiem Bradyego Kurtza i Bartłomieja Kowalskiego wrocławian. Mimo tego rywalizacja była pozbawiona pozytywnych emocji. Zabił je tor, który pozostawiał wiele do życzenia. Początkowo można było wysnuć wnioski, że taka nawierzchnia po prostu oddziela chłopców od mężczyzn, lecz w pewnym momencie skala upadków była za wysoka. Nawet tak klasowy żużlowiec, jak Artiom Łaguta przegrał walkę z częstochowskim torem. Indywidualny Mistrz Świata z 2021 roku po tym upadku nie wyjechał ponownie na tor, co budzi obawy związane z ewentualną kontuzją. Jak już wiadomo, pecha miał również Maciej Janowski. To dowodzi, że częstochowski tor nie należał do najbezpieczniejszych, choć komisarz toru Tomasz Walczak i sędzia Bartosz Ignaszewski mieli inne zdanie na ten temat. 

Pozostając przy postaci arbitra, z całą pewnością nie brakowało mu odwagi. Podjął męską decyzję o przeprowadzeniu zawodów i nie bał się pokazać Kowalskiemu czerwonej kartki już po 4. biegu. Później jednak chyba za bardzo chciał z siebie zrobić głównego bohatera meczu. Nie reagował na kolejne upadki i nawet nie myślał zakończeniu spotkania po ośmiu gonitwach. Zamiast tego wolał dalej wykluczać żużlowców i narażać ich na niepotrzebne kontuzje. Ignaszewski zdecydował się przerwać tę farsę… dopiero przed powtórką przedostatniego wyścigu, gdy Włókniarz już od dawna miał zagwarantowane 2 punkty.

Janowski niewątpliwie zareagował na te wydarzenia zbyt żywiołowo, ale jego postawa nie powinna dziwić. Miał prawo być zły na to, że nierozważny sędzia przyczynił się do jego urazu. Absolutnie dało się uniknąć tej feralnej drugiej części spotkania, która miała niewiele wspólnego z dyscypliną, którą kocha ogromna rzesza fanów z całej Polski. Wystarczyło tylko, aby arbiter zachował głowę na karku i pamiętał, że zdrowie zawodników jest najważniejsze. 

Prawdopodobnie znamy już najbardziej absurdalny mecz tego sezonu. Niestety pewne osoby wciąż nie wyciągają wniosków z przeszłości i nie liczą się ze zdaniem kibiców czy nawet samych żużlowców. Czy Ekstraliga przyniesie nam równie wielki skandal w niedalekiej przyszłości? Nie wiem, choć się domyślam, że jest na to szansa.